Rottweiler

Rottweiler

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Lisewski Dwór - dzień wyjazdu


Powrót do domu 

Od rana Demon był bardzo pobudzony, gdy tylko otworzył oczy od razu zaczął wymuszać spacer podczas, którego zaglądał dosłownie w każdy nawet najmniejszy zakamarek. Próbował nawet dostać się do kuchni. Zupełnie jakby czuł, że wyjeżdżamy i chciał się z tym miejscem pożegnać. Godzinę przed śniadaniem zaczął ciągnąć w stronę tarasu, na którym zazwyczaj spożywaliśmy posiłek. Położył się i czekał na smaczki od Pana Mateusza. Po śniadaniu Demon poszedł ze mną do mino zoo, gdzie zatrzymał się przed każdym boksem i przez chwilę gapił się na wszystkie zwierzęta po kolei. Wyraźnie nie chciał wracać do pokoju. Robił wszystko byleby tam nie wracać. Każdy krok był ociężały i kierował się w zupełnie odmiennym kierunku. 















































Po spacerze zabrałam Niszczyciela do pokoju, a sama poszłam z jednym z pracowników nakarmić Daniele. Najstarszy z nich chętnie podejdzie do każdego kto ma dla niego jakieś jabłko w przeciwieństwie do najmłodszych osobników, które są dość płochliwe i od każdego człowieka trzymają się z dala. 
Rozmawiając z różnymi gośćmi, pracownikami i innymi napotkanymi ludźmi dowiedziałam się, że na terenie Lisewskiego Dworu mieszkała kiedyś sarna, którą znaleziono ranną i odratowano. Sarna w przeciwieństwie do danieli po terenie hotelu chodziła sobie luzem. Zdarzało się jej nawet wejść do restauracji, gdzie była niewątpliwie atrakcją dla spożywających posiłek gości. Pewnego dnia po prostu zniknęła. 


















Na chwilę przed wyjazdem personel pokazał mi namiot, w którym dzisiaj miało odbyć się przyjęcie weselne. Muszę przyznać, że bardzo ciekawie rozwiązano kwestię sufitu. Dzięki podwieszeniu delikatnych materiałów ukryto nieciekawą konstrukcję namiotu. 


















Ten sam Pan, który karmił ze mną Daniele dał mi kilka suchych kromek chleba dla koni, żeby chętniej dały się pogłaskać. Karmiłam wszystkie trzy równo, każdy dostał taką samą ilość smakołyków. Za każdym razem , gdy zbliżałam się do jakiegoś konia, żeby dać mu kawałek jedzenia reszta natychmiast biegła w moją stronę. Musiało to dość komicznie wyglądać, ponieważ w pewnym momencie zjawił się jeden z wczorajszych gości weselnych, żeby zapytać co tam mam, że te konie tak za mną biegają i czy dałabym mu kawałek, żeby też mógł je nakarmić. Oczywiście dałam mu kawałek chleba, żeby też mógł nakarmić konie. W zamian wykorzystałam go do zrobienia zdjęcia z jednym z kucyków. 




Droga do domu była w miarę przejezdna, zdecydowanie gorzej wyglądała ona w drugą stronę. Korki na autostradzie ciągnęły się kilometrami. Ludzie wysiadali z samochodów, żeby rozprostować nogi i zapalić. Ruch w stronę morza był sparaliżowany, w stronę Bydgoszczy natomiast nie było najgorzej. Po 3,5 godz. dotarliśmy do domu. Tym razem bazylii pozbyłam się tuż przed wyjazdem więc w kuchni nie zastałam nieproszonych gości. Odetchnęłam z ulgą w końcu można było odpocząć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz