Rottweiler

Rottweiler

piątek, 23 września 2016

Dwór w Lisewie - dzień piąty (tydzień drugi)


Pobudka wg. Demona 

Kolejny dzień zaczął się nieco leniwie. Demon przywitał mnie jak zwykle, a później wskoczył na hotelowe łóżko, żeby polizać mnie po nosie. Każdego dnia po przebudzeniu zaczyna swój rytuał. Najpierw wyciąga swoje zabawki i rozrzuca je w różnej części pokoju, gdy zbyt długo nie wstaję i Niszczyciel zaczyna się niecierpliwić przychodzi, żeby mnie obudzić. Pierwsze próby wyciągnięcia mnie z łóżka są zawsze bardzo subtelne. Zaczyna się dość niewinnie od delikatnego przytknięcia mokrego, wilgotnego nosa do mojej twarzy. Jeżeli nie wstaję Demon zniecierpliwiony odchodzi, by po chwili spróbować ponownie. Tym razem bardziej odważnie. Siada przy łóżku i liże mnie po nosie. Gdy zakrywam się kołdrą ponownie odchodzi. Po kilku minutach wraca ponownie, ale tym razem zaczepia mnie łapą. Na początku robi to delikatnie, jednak gdy nie przynosi to efektu zaczyna robić to o wiele bardziej energicznie. Po chwili wchodzi na łóżko i siada obracając się do mnie tyłem czekając aż wstanę. Zawsze, gdy się obudzę kładzie łeb na mojej klatce piersiowej i racząc mnie najbardziej cukierkowym spojrzeniem jakie tylko ma patrzy mi prosto w oczy, a ja głaszczę go wtedy po głowie. Później wstajemy i wybieramy się na poranny spacer. Kiedyś zaczynałam dzień od kawy, dzisiaj od kompromisu. 














Po śniadaniu i porannym treningu zabrałam Demona na dziką plażę. Dzień był słoneczny, ale dość zimny dlatego o kąpani się razem z Demonem nie było nawet mowy. Postanowiłam, że ja za kąpiel podziękuję i przez cały czas nie zamoczyłam nawet stóp 15° Celsjusza to jednak bardzo mało. Byłabym beznadziejnym morsem :) w przeciwieństwie do mojego psa, który pierwszymi kąpielami raczył się już w marcu.  




































W pewnym momencie zauważyłam, że linka treningowa nieco się nam poplątała, dlatego od razu zajęłam się jej rozplątywaniem. Po rozwiązani kilku supłów zobaczyłam, że coś się w nią wbiło. To była stalowa linka zakończona kilkoma haczykami. To cud, że wbiły się one w smycz, a nie w psią łapę.  Najwyraźniej jakiś mało odpowiedzialny ''rybak'' zapomniał po sobie posprzątać. Czasami myślę, że nie ważne jak daleko od cywilizacji się znajdziemy, zawsze trafimy na jej ślady. Szkoda tylko, że ludzie zawsze zaznaczają swoją obecność śmieciami różnej maści. 








Po powrocie do hotelu Demon położył się na trawie. Stwierdziłam, że skoro mój mały chodziarz nie ma ochoty wracać do pokoju to posiedzę sobie obok niego. To niesamowite jaka cisza i spokój panowały w okolicy. Pomimo coraz silniej odczuwanego głodu postanowiłam, że zanim wybiorę się na obiad odwiedzę z Demonem mini zoo, które tak uwielbia. Udało mi się nawet sfotografować kozy, które do tej pory nie zbliżały się do ogrodzenia. Po pierwsze dlatego, że są to zwierzęta dość płochliwe, po drugie dlatego, że były one notorycznie przeganiane przez kuce.